W ten sposób siedem dni na wyspie dobiegło końca. Jak dokładnie tydzień wcześniej, ładujemy sie do Boeinga 737. I jak przed tygodniem, mamy przed sobą 3 godziny lotu. Tym razem w przeciwną stronę. Najpierw Londyn, Amsterdam,Franfurt, Praga i Katowice. Lecimy ze zachodu na wschód więc nasz pułap musi byc nieparzsty, myslę ze jakieś 33 tysiące stop.
Approach o czasie, a na lotnisku w Katowicach okazuje się że nasz rejs jest jedynym samolotem który w ogóle dzisiaj wyladował na Pyrzowicach. Także szczęście sprzyjało nam jak widać od samego początku do końca.
Jeśli chodzi o samą Irlandię, to powiem tak. Sam Dublin średnio mi się podobał, Broń Boże nie mówię że był brzydki, ale oglądało juz się ładniejsze miejsca. Clify of Moher to najfajniejsza część wyprawy. Naprawdę warto zobaczyć zachodnie wybrzeże. Ludzie fantastyczni, mili i usmiechnięci (nielicząc towarzystwa z Czech Inn). Pogoda - podobno jak na Irlandzkie normy mieliśmy niesamowite szczęście. No a nasi gospodarze - cóż tu dużo mówić. Przemek i Austin to towarzystwo z najwyższej półki.
Reasumując całą wyprawę przyznaję Dublinowi i zachodniemu wybrzeżu 6 punktów.
IRLANDIA - 6 pkt.