Lądujemy i wszystko według planu. Odprawa, wsiadamy do busa i za niecałą godzinę jesteśmy w centrum Paryża. Postanawiamy wziąść taksowkę do hotelu, okazuje się że płacimy za ten krótki kurs 6€. Po krótkiej naradzie zmieniamy plan i podejmujemy decyzję że będziemy się przemieszczać właśnie taksówką. Meldujemy się w hotelu który jest naprawdę piękny, i zeby nie tracić czasu ruszamy odrazu na miasto.
Uzbrojeni w mapę wychodzimy i piechotą zmierzamy w kierunku Avenue des Champs-Élysées. Po pięciu minutach spaceru wąskimi uliczkami stajemy na Polach Elizejskich. Jest już późno więc naszym oczą ukazuje się pięknie oświetlona i tętniąca życiem reprezentacyjna aleja Paryża. Ogrom licznych teatrów, restauracji, kin i ekskluzywnych sklepów przygniata. Pada deszcz, ale to tylko dodaje uroku całemu pejzażowi. Pola Elizejskie rozciągają się na odcinku trzech kilometrów w VIII dzielnicy, w północno-zachodniej części centralnego Paryża. Łączą Plac Zgody z Placem Charles'a De Gaulle'a z monumentalnym Łukiem Triumfalnym, a dalej z nowoczesną dzielnicą biznesową, La Défense i jej symbolem Grande Arche, Wielkim Łukiem, który stanowi zamknięcie tej Wielkiej Osi. My spacerujemy chwilę po czym idziemy się posilić w pizzeri.
Po wyjściu z restauracji kierujemy się w kierunku Łuku Triumfalnego. Jest już całkiem ciemno więc L'Arc de Triomphe, ta empirowa budowla w formie jednoarkadowego rzymskiego łuku triumfalnego prezentuje nam się w całej okazałości. Jest pięknie oświetlony, a w tle migocze symbol miasta - wieża Eiffla. Deszcz już nie pada dzięki czemu w powietrzu unosi się niesamowity zapach. Można powiedzieć że poczuliśmy Pola Elizejskie. My pstrykamy kilka fotek, wpatrujemy się jeszcze chwilę w magiczny widok Champs-Élysées, po czym udajemy się spacerkiem do naszego hoteliku.
Następnego dnia wstajemy wcześnie, śniadanko w hotelu i w recepcji zamawiamy taryfę. Rozpoczynamy dzisiaj naszą podróż przez miasto. Pierwszym miejscem które postanawiamy odwiedzić jest dzielnica bohemy artystycznej Montmartre oraz wzgórze o tej samej nazwie.
Zaczynamy od kościół na szczycie Montmarte. Bazylika Sacré-Cœur, czyli Balzylika Najświętszego Serca która ma swoją piekną historię - kiedy w 1870 roku wybuchła wojna francusko-pruska dwaj francuscy przemysłowy przysięgli sobie, że jeżeli po wojnie ujrzą Paryż takim, jak przed wojną wybudują bazylikę ku sercu Jezusowemu. Gdy rok później, po zakończeniu działań zbrojnych, okazało się, że Paryż został nietknięty przemysłowcy postanowili wypełnić swoją obietnicę. Zaprojektował ją Paul Abadie w stylu romańsko-bizantyńskim, z zastosowaniem na elewacjach nazywanego białym granitem trawertynu, stąd potoczna nazwa - biała bazylika. Jej kopuły mają wysokość 79 metrów, a wieża północna 83 metry. W owej wieży znajduje się najcięższy dzwon w Paryżu (19 ton), nazywany "Savoyarde", jego serce waży 500 kg. Ze szczytu kopuły można podziwiać panoramę Paryża i widok na tereny oddalone o 30 km.
My podziwiamy właśnie tę panoramę miasta jaką oferuje wzgórze, i ruszamy piechotą już w dół, aby zagłębić się w samo Montmarte. Sama dzielnica jest zabudowany starymi kamienicami, ciągnącymi się wzdłuż krętych i ostro wznoszących się, brukowanych uliczek i wąskich przejść ze schodami, o wyraźnie odmiennym charakterze niż reszta miasta. My kierujemy się w kierunku Moulin Rouge - niewątpliwie najsławniejszego kabaretu na świecie.
Już na miejscu w dzielnicy czerwonych latarni probujemy złapać taksowkę, i tutaj mała ciekawostka. W Paryżu gdzie nie spokjrzeć wszędzie stają taryfy, jednak w żadnej nie ma kierwcy? Można chodzić godzinymi i samochody na postojach poporstu są puste? Nie wiadomo dlaczego, ale obserwując miejscowych zauważamy że jedynym sposobem jest ustawinie się grzecznie przy krawędzi jezdni, i wypatrywanie pojazdu. Po lokalizacji celu należy gwizdać, machać, krzyczeć, skakać... generalinie technika jest dowolna.
My właśnie tą metodą łapiemy taryfę i ruszamy w kierunku najbardziej znanego obiektu architektonicznego Paryża, rozpoznawanego również jako symbol Francji. "Dama Paryża" stoi w centrum miasta, nad Sekwaną, u północno-zachodniego krańca Pola Marsowego. Wieża Eiffla jest najwyższą budowlą w Paryżu i piątą co do wysokości we Francji. Ale jeśli chodzi o moją opinię to jest ona najmniej interesująca z wszystkich atrakcji Francuskiej stolicy. Tłumy nerwowych turystów, piekielne kolejki do wind, wszędzie roji się od cyganek naciągających ludzi na numer "złotego pierścionka", no i ten niepasujący tam w ogóle widok żołnierzy z bronią maszynową. Generalnie wszystko co się dzieje pod samą wieżą jakby niszczyło i spychało na drugi plan to co jest naprawdę istotne i godne uwagi. Jeśli chodzi o samą budowle to jej 324 metry, że tak powiem - robią wrażenie.
My spacerujemy jeszcze chwile po Polach Marsowowych (Champ-de-Mars) i dajemy się naciągnąć na "pseudo-sesję" fotograficzną aparatem polaroida - 8 zdjęć za bagatela 40€ (za wszystko zapłacisz kartą Visa - ale wrażenia bezcenne).
Następnie spacerkiem lewym brzegiem Sekwany udajem sie w kierunku Mostu Aleksandra III (Pont Alexandre). Po 15 minutach stoimy w miejscu gdzie w roku 1892 car Mikołaj II położył kamień węgielny pod jego budowę. Jest naprawdę piękny nie tylko ze względu na to że jest najlepszym przykładem budowli o wyłącznie metalowej konstrukcji w Paryżu. Stojąc i podziwiając pstrykamy kilka fotek, a następnie odwracamy się pozostawiając most w tyle, a naszym oczą ukazuje się bajkowa perspektywa na Les Invalides.
Idąc w kierunku tego ogromnego kompleks budynków nie wiemy jeszcze co będziemy tam podziwiać? Musée de l'Armée, Hotel des Invalides, Musée de l'Ordre de la Liberation czy może Plans-Reliefs? Los chciał że nie decydujemy się na żadną z wyżej wymienionych pozycji. Widoczna z daleka pozłacana kopuła Kościoła Inwalidów jest arguemtem przeważającym w tym że wchodzimy właśnie do Dôme des Invalides. To właśnie w tym kościele zostało zabalsamowane i zamknięte w sześciu trumnach - jedna z cyny, druga z mahoniu, trzecia i czwarta z ołowiu, piąta z hebanu, a ostatnia wyrzeźbiona z fińskiego, czerwonego porfiru - ciało Napoleona Bonaparte (zaraz po tym jak zostało podstępem wywiezione z Wyspy Św. Heleny). Co sie tyczy samej budowli to myślę że epitafium Napoleona I, mówi wszystko na jej temat: "Ta kopuła to hełm na głowę giganta. Niech spoczywa w spokoju".
Następnie łapiemy taryfę i zamawiamy kurs do jednej z najbardziej znanych katedr na świecie, i to nie tylko dzięki powieści Dzwonnik z Notre Dame francuskiego pisarza Viktora Hugo. Katedra Notre-Dame wybudowana został na wyspie na Sekwanie, zwanej Île de la Cité. Jej nazwa tłumaczy się jako Nasza Pani i odnosi się do Matki Boskiej. Całą szerokość frontowej fasady zajmują trzy portale, z czego środkowy jest najszerszy. Wyrzeźbiono na nim scenę Sądu Ostatecznego. Dokładne przyjrzenie się fasadzie środkowego portalu od razu odkrywa jej asymetryczność: lewy portal, poświęcony Matce Boskiej przedstawia w reliefach sceny z jej życia. Filar dzielący odrzwia ozdobiony jest figurą Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem Jezus. Łuk portalu wpisany jest w trójkątne obramowanie. Prawy portal to portal św. Anny - zdobiący go ostrołukowy tympanon zawiera rzeźby sprzed 1180 roku, a więc najstarsze spośród wszystkich zachowanych w katedrze. W najwyższej części łuku znajduje się płaskorzeźba Matki Boskiej Tronującej z Dzieciątkiem. Środkowy, największy portal Sądu Ostatecznego, pochodzi z ok. 1220-1230. Wchodząc do środka kościoła odrazu uwagę przykówa dość długie prezbiterium i podwójne obejście na półkolu, no i oczywiście piękne i kolorowe witraże - niesamowita jest również Rozeta która jest jednym z głównych punktów środkowego portalu i nie można jej przeoczyć. Wszystkie te szklane "zabawki" wprowadzają niesamowitą grę światła w wielkiej i zazwyczaj, jak to bywa w gotyckich katedrach, mrocznej budowli. Ogrom katedry uzmysławia fakt że jej budowa trwała 170 lat. My nie spotkaliśmy powieściowego dzwonnika, ale udał się zrobić kilka ładnych zdjęć (jest tam mnóstwo gołębi które świetnie pozuja - nie tylko gdy załatwiają swoje potrzeby, ale i w locie). Sam kościół i plac przed nim (który od 2006 roku nosi nazwę Parvis Notre-Dame - place Jean-Paul II, czyli Dziedziniec Notre-Dame - Plac Jana Pawła II), otoczony jest restauracjami i kafejkami gdzie można usiąść i wypić kawę w takim naprawdę "paryskim klimacie" (Uwaga!!! Ceny w środku restauracji różnia sie od tych na zewnątrz - niestety trzeba zapłacić dodatkowo za siedzenie na tarasie). Jest tam rownież cała masa sklepów, sklepików i straganów z suwenirami. Od mini wieży Eiffla, przez zegarek z zdjęciem Sacré Coeur do majtek z napisem I Love Paris. Kupicie tam każdy bubel - My właśnie tak robimy po czym udajemy się na obiad w okolice Avenue des Champs-Élysées - dzisiaj w planie chińszczyzna.
Jest już późno więc najwyższy czas ruszać dalej. Wsiadamy do taksówki, otwieramy nasz przewodnik po Paryżu na stronie 36, po czym pokazujemy to kierowcy i mówimy że chcemy tam!? On sie uśmiecha odpowiadajac: "...Musée du Louvre. OK".
Do dawnego pałacu królewskiego wieżdrzamy taką małą "śmieszną" bramą przez most, zdajemy sobie sprawę że jest to jedno z największych muzeów na świecie, najczęściej odwiedzana placówka tego typu. Ja przedewszystkim muszę załatwić swoją osobistą sprawę. Oczywiście nie mam zamiaru podprowadzić Mona Lisy, ale ją zobaczyć - po Damie z Gronostajem to kwestia honoru.
No ale wróćmy do samego Luwru. Chyba mamy szczęście, kupujemy bilety i po niecałych dziesięciu minutach jesteśmy w środku - generalnie nastawiałem się na "odrobinę" dluższe czekanie w kolejce. No więc jesteśmy i chcemy zobaczyć naprawdę wszystko, może nie będziemy stali godzinami przy każdym wielkim arcydziele, ale wolę "przestrzelić" sie przez wszystko co tylko będzie dostępne niż później czegoś żałować.
Można by godzinami pisać o tym co kryje się za murami muzeum. To jest poprostu niesamowite, bezapelacyjnie i bezsprzecznie Musée du Louvre to najfajniejszy, najbardziej niesamowity etap zwiedzania Paryża. Cała reszta na czele z wieżą Eiffla to "pikuś" w porównaniu z tym co można zobaczyć w Pałacu Luwru. Godzinami można by wymieniać tutaj eksponaty które sie widziało w telewizji, gazetach na National Geographic... a teraz one tutaj są, stoji sie przed nimi, niemalże można ich dotknąć. Nie można tego ogromu porównać do żadnego muzeum w polsce, nawet Museum Insel w Berlinie to pestka.
To już nawet nie chodzi o Mona Lisę Leonarda da Vinci, o to że można dosłownie dotknąć Nike z Samotraki, nie chodzi mi o dzieła Rubensa, Santiego czy Buonarrotiego (Michał Anioł). O całych salach z obrazami Pabla Picassa czy też Delacroixa. Nie wiem czy jest sens wyliczać takie skarby jak Stela z kodeksem Hammurabiego, posąg Ebih-Ila z Mari, Stela z krypty Ozyrysa, Zodiak Dendery, fragmenty Partenonu jak również fragmenty świątyni Zeusa z Olimpii, niesamowita Wenus z Milo, całe mnóstwo Sarkofagów, Nagrobek Philippa Pota czy berło Karola V... i tak dalej, i tak bez końca można by wymieniać i wypisywać. Ale to chyba nie ma sensu, tam trzeba być i to zobaczyć. Nie ma innej możliwości żeby to pojąć. Dla mnie osobiście Luwr to jedno z najfajniejszych miejsc jakie widziałem jak narazie w moim życiu. Nawet świątynia w Karnak odpada w przedbiegach. Na koniec dodam że Musée du Louvre zawiera "tylko" 380 tysięcy eksponatów.
Po kilku godzinach wychodzimy, już chyba zamykają - teraz już wiem że potrzeba minimum tygodnia żeby zwiedzić to muzeum. Jest całkiem ciemno, naszym oczą ukazuje się niesamowicie oświetlony dziedziniec, już jak wchodziliśmy do środka kilka godzin wcześniej był piękny, ale teraz - te fontanny, ta gra świateł ten klimat. Nie można tego opisać ani sfotografować, żadne zdjęcie nie wyrazi w najmniejszym stopniu tego co można zobaczyć i jak się poczuć będąc tam.
My zafascynowani Palais du Louvre jedziemy do hotelu, szybki prysznic i postnawiamy w ostatni wieczór wyjść, usiąść w restauracji i poobserwować trochę Paryż nie biegnąc. Pewnie będziemy siedzieć tak i rozmawiać o tych wszystkich códach które widzieliśmy dzisiaj. Jutro już trzeba się zawijać w kirunku lotniska w Tille. Ale że samolt odlatuje późnym popołudniem więc nie mamy zamiaru zmarnoiwać połowy dnia.
Tak też się dzieje, następnego ranka odrazu po śniedaniu i formalnościach w recepcji, zamawiamy samochód i już spakowani jedziemu zobaczyć La Défense. Dzielnica ta stanowi główne centrum biznesu we Francji, z siedzibami większości wielkich francuskich koncernów i głównych przedstawicielstw koncernów zagranicznych we Francji. Oprócz tego spełnia także rolę centrum handlowego, wystawienniczego, rozrywkowego i transportowego. Na jej terenie znajduje się także kilkanaście ekskluzywnych apartamentowców i hoteli. Powiem tak - kurde jakoś dziwnie tam jest, nie wiem? Ale po tych wszystkich atrakcjach w ogóle ta część miasta nie przypomina tego Paryża jaki oglądaliśmy ostatnimi dniami. My bacznie przyglądamy się La Grande Arche de La Défense, promenadzie Les Quatre Temps oraz dziwnej żeźbie przedstawiającej palec (a jeśli to nie jest palec, to nie chcę wiedzieć co to jest). Kilka fotek, ostatni widok na promenade i już siedzimy w taryfie wiozącej nas do stacji Paris-Porte Maillot. Tam bez trudu odnajdujemy autobus z napisem Katowice i po godzinie jesteśmy na lotnisku w miasteczku Tille. No a dalej to wiadomo - ukochany Airbus A320 i krótki lot do Pyrzowic. Przyziemienie na pasie 27 i to by było na tyle - Paryż zdobyty.